;)

czwartek, 11 lutego 2010

10 sierpnia 2009, czyli mój pierwszy lot samolotem i lądowanie na algierskiej ziemi.



Poniedziałek, 10 sierpnia. Po kilku miesiącach szykowania się do wyprawy razem z mamą, wreszcie to, o czym śniłam się stanie. LECĘ! Mieszkamy 260 km od Warszawy, a samolot był o 13, więc busa miałyśmy o 4.30 rano. Oczywiście na miejscu byłyśmy po 8 rano :D:D To nasz pierwszy raz, więc bałyśmy się, że nie zdąrzymy :) Odebrała nas moja forumowa koleżanka, przygarnęła pod swój dach na parę godzin. O 11 nadałyśmy bagaż, przeszłyśmy wszelkie kontrole i już czekałyśmy pod bramką ściskając karty pokładowe :) Niestey, tak mało osób z Polski leci do Algierii, że nie ma bezpośrednich samolotów :( Postanowiłyśmy lecieć Alitalią, bo miała wówczas najkorzystniejsze ceny, co oznaczało, że przesiadka będzie na lotnisku Fiumicino w Rzymie. Wsiadłyśmy do samolotu. Ale byłyśmy podniecone! Pierwszy raz samolot! Lotnisko!

Panowie stuardzi byli bardzo mili i przystojni. Wylądowaliśmy bez problemu w Rzymie. Miałyśmy czekać na przesiadkę 8 godzin...więc powoli, bez pośpiechu udałyśmy się w strefę wizową lotniska. Przeszłysmy kolejną kontrolę i czekałysmy na dłuuuuuugim korytarzu, pełnym Arabów, Azjatów i Murzynów. Poznałyśmy młoda Algierkę, miała 23 lata i nazywała się Sara ;) ciągle ją pamiętam. Była zaskoczona, że jestesmy tak odważne, iż jedziemy do Algierii na zaproszenie faceta, którego znam przecież tylko z internetu :) Zaoferowała swoja pomoc oczywiście, ja miałam nadzieję, że nie będzie potrzebna. W związku z tym, że w lecie, czas w Algierii jest inny, tzn godzina w plecy, wylatując o 23:55 lądowałyśmy o 23:55 również :) No i jesteśmy w końcu, po tylu godzinach podróży na algierskiej ziemi. Czekamy w kolejce, do odprawy paszportowej. Przeszłyśmy. Idziemy odebrac bagaz, Sara którą poznałyśmy ciągle nam towarzyszy. Powiedziała, że często zdarza się, że w Algierii gubi się bagaż, a jak ktoś miał transfer to już wogóle. Zaczynamy się stresowac, wszyscy ludzie odebrali bagaż i już poszli, a naszego nawet nie widać! Powoli juz zaczynam myśleć, że napewno się zgubił, ale nic nie mówię, żeby nie stresować mamy :) Uffff wreszcie wyjeżdzają na taśmie nasze walizki.

Wychodzimy na halę lotniska. Szukam wzrokiem faceta, na którego spotkanie tak długo czekałam, ale nikogo nie ma! Mama stoi w jednym miejscu z walizami i z Sarą, która proponuje nam rozmowę z jej algierskiego numeru, ale ja mówię, że przejdę się po lotnisku w tą i spowrotem. Nikogo jednak nie ma! Wybiegam przed lontisko, myslę, może wyszli się przewietrzyć, mama mówi, że może pojechali już (on i jego bracia) bo tak długo nas nie było (sprawa z bagażem). Zaczynam panikować, że ktoś, komu ufałam wystawił mnie! Idę ostatni raz przez całą długośc ogromnego lotniska. Nagle poczułam czyjś wzrok na sobie i automatycznie się zatrzymałam. Odwracam się, i widzę to, na co czekałam tak długo. Stoi ON, z bukietem biało-czerwonych róż :) Podeszli jego bracia, przywitali się i wyszliśmy z lotniska. Czekały na nas dwa samochody, w jednym jechało jego 3 braci, a w drugim ja, mama, On i jego kolega, który był kierowcą. Przed nami daleka droga, 600 km. Zmęczone, ledwie żywe, spędzamy 10 godzin w samochodzie. O 10 rano dojeżdżamy do rodzinnego miasta H. - Ksar Sbahi (blisko Oum El Bouaghi). Wysiadamy z samochodu. Teraz przychodzi największy stres, spotkanie z potencjalnym teściem i teściową....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz